Wyprawa na Mega Szlezwik 7-10 lipca 2023 r.

Wyjazd na Mega warto przygotować z dużym wyprzedzeniem. Aby mieć możliwość zdobywania atrakcyjnych keszy, należało zacząć od rozwiązywania szeregu zagadek, które nie były łatwe głównie ze względu na barierę językową (GC1W5VP, GC9Q1HD, GC9Q1HD, GC6A27M, GC42426). Baldmaster podjął wyzwanie organizacji naszej wycieczki od strony logistycznej. Przedstawił nam oferty noclegów, następnie dokonał rezerwacji, sprawdził różne ważne drobiazgi, jak godziny otwarcia atrakcji turystycznych, opłaty za autostradę, ceny biletów do miejsc, które chcieliśmy odwiedzić itd. Wspólnie z Mathsharkiem i KiciKocią opracował także różne warianty poszukiwania keszy. Później, podczas wyjazdu dokonywaliśmy tylko niezbędnych korekt dostosowując poszczególne punkty planu do zmieniających się warunków. Matshark przygotował okolicznościową pieczątkę, na której widniały nasze nicki (Baldmaster, KiciKocia, Mathshark i  Szantrapa) zapisane piękną gotycką czcionką. Dzięki pieczątce logowanie keszy przebiegało szybko i sprawnie. Ze zdziwieniem spostrzegliśmy, że pieczątka nie jest popularnym narzędziem pracy keszera w tych stronach i budziła niemałe zaskoczenie oraz zachwyt w naszych sąsiadach zza zachodniej granicy.  Podczas, gdy my doceniając walory techniczne i graficzne logowania keszy w ten sposób przywykliśmy do wstęplowywania się.

 

W końcu nadeszła godzina zero i podekscytowani ruszyliśmy w drogę. Przez cały czas naszego wyjazdu niezmiennie prowadził Matshark, co było ogromnym wyczynem biorąc pod uwagę liczbę pokonanych samochodem kilometrów. Naszym celem było MEGA „Bei die Wikingers“, w dniu 8 lipca 2023 r. w Szlezwik. Jednak zanim tam dotarliśmy, mieliśmy w planie keszowanie w trakcie podróży ( GC2P6MK, GC3FK9K, GC99E9M,  GC3MGYX, GC19CFH, GC6Q69M, GC67483, GC294VM, GC87653, GCK3XK). Pogoda dopisywała, także kesze zbierało się przyjemnie i bez większych problemów. Podczas całej wyprawy zaliczyliśmy tylko 2 DNFy. Mieliśmy wiele okazji do podziwiania bogactwa polskiej przyrody, która chyba każdego potrafi zachwycić swoją różnorodnością. W polskim krajobrazie oprócz lasów, łąk czy jezior możemy spotkać również piękne, kolorowe pola uprawne, czego mieliśmy okazję doświadczyć podczas podróżowania autem.

Późną nocą dotarliśmy do pierwszego noclegu. Był to hotel JejeJeleń w Witnicy (https://www.facebook.com/hotelwitnica/?locale=pl_PL). Było to jedno z niewielu miejsc w tej okolicy, w którym można było zameldować się o tak późnej porze. Warto brać pod uwagę również ten czynnik przy planowaniu wyjazdu, aby uniknąć konieczności spędzenia nocy w aucie. Pokoje hotelowe nie wzbudziły naszego zachwytu. Hotel był w kiepskim stanie. Nadawał się do remontu, np. zalane sufity, dziurawe brodziki, zaplamione wykładziny. Jednak pościel i ręczniki były czyste i pachnące. Głównym atutem tego miejsca w pierwszej kolejności był niezwykle miły, otwarty, życzliwy i uczynny personel. Śniadanie bardzo smaczne, sala restauracyjna przyjemnie zaaranżowana. Powodem, dla którego wybraliśmy to miejsce, była także dogodna lokalizacja.

Po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę. W obawie przed cenami i dostępnością naszych ulubionych produktów spożywczych przed granicą niemiecką, w Myśliborzu, zrobiliśmy większe zakupy, które starczyły na wszystkie śniadania i kolacje. Przekroczenie granicy z Niemcami było prawie niezauważalne, symbolizowane jedynie przez dwa słupki, jeden w barwach flagi polskiej, drugi – niemieckiej.

Pierwsze miejsce, w którym zatrzymaliśmy się już „po drugiej stronie” był kesz GC64ZV2. Budynek zachwycił nas precyzją wykonania (ściany zbudowane z kamieni pieczołowicie ułożonych w równe rządki, strzeliste łuki, majestatyczna bryła budowli). Niestety niefortunnie wybraliśmy najtrudniejszą drogę do kesza. Po przedarciu się przez krzaki i chaszcze odnaleźliśmy skrytkę, a następnie z zawstydzeniem zorientowaliśmy się, że stoimy na placu z krótko przystrzyżoną trawą, na który można było swobodnie wejść przez szeroką otwartą bramę. Cóż poradzić, takie uroki pracy keszera. Do samochodu wróciliśmy już łatwiejszą drogą. Okazało się, że zaparkowaliśmy tuż przed wejściem. Pognaliśmy dalej…

Kolejny dłuższy przystanek czekał nas w mieście Rostock w północno-wschodnich Niemczech, gdzie czekały na nas starannie wyselekcjonowane kesze i laby. Nazwa miasta pochodzi od połabskiego słowa rostok, w języku polskim oznaczającego roztokę, czyli miejsce, w którym rozpływa się nurt rzeki. W centrum miasta można obejrzeć kościół św. Piotra, z którego wieży można obejrzeć Stare Miasto, kościół Mariacki z zegarem z 1379 roku, historyczny ratusz przy Nowym Rynku, budynek Uniwersytetu przy Universitätsplaz i port. Dzięki zdobytym keszom i szukaniu odpowiedzi na pytania do labów poznaliśmy te piękne miejsca nieco dokładniej niż przeciętny turysta spacerujący po zabytkowych uliczkach (GC7B8J8, GC7B9PZ, GC7B8R1). Obiad zjedliśmy w bardzo ciekawej restauracji „dean&david” (https://deananddavid.com/), która spodobała nam się nie tylko ze względu na doskonałą jakość jedzenia, ale też z powodu reprezentowanych wartości – uczynienie świata lepszym poprzez umożliwienie coraz większej liczbie osób dostępu do świeżego, zdrowego, naturalnego jedzenia podanego w szybki sposób.

Niestety czas nas gonił, na 20.00 musieliśmy już być w mieście Lubeka (Lübeck), aby odebrać klucze od właściciela naszego kolejnego noclegu (https://www.booking.com/hotel/de/17-braunstrasse.pl.html). Apartament godny polecenia zaaranżowany w stylu z czasów NRD w pozytywnym znaczeniu: ładnie choć skromnie urządzone wnętrza, doskonale wyposażona kuchnia, wanna i prysznic w łazience.

W Lubece jest wiele atrakcji i miejsc do zwiedzania. Najważniejsze z nich: Brama Holsztyńska, Kościół Mariacki, Lübeck Museum of Theatre Puppets, Katedra. Niestety nie wszystkie udało nam się dokładnie obejrzeć. Jednym z naszych ulubionych zabytków jest Brama Holsztyńska. Jest to brama miejska zbudowana z cegły stanowiąca część średniowiecznych fortyfikacji miasta. Od początku XX w. brama jest symbolem Lubeki. Z łatwością można zauważyć, że jest trochę pochyła ze względu na fakt, iż stoi na dość podmokłym terenie. Nie dowiedzielibyśmy się tego, gdyby nie earth cache.

Pierwszy wieczór w tym mieście spędziliśmy oczywiście na keszach, earthach i labach. Było ich tak dużo, że czasami gubiliśmy się w tym, co aktualnie widzimy na komórce.

Gdy zrobiło się już zupełnie ciemno, nogi zaczynały odmawiać posłuszeństwa i oczy same się zamykały, nie pozostawało nam nic innego, jak udać się do jednego, dwóch, a może siedmiu z pobliskich barów skosztować niemieckich trunków. Późną nocą w wyśmienitych nastrojach wróciliśmy do domu, aby nabrać sił przed kolejnym emocjonującym dniem.

Większość dnia 8 lipca spędziliśmy na MEGA „Bei die Wikingers” („U Wikingów”) w Szlezwik (Schleswig) w Königswiesen Park, gdzie nawiązywaliśmy znajomości głównie z niemieckimi keszerami. Impreza podobała nam się ze względu na historyczne i geokeszerskie atrakcje. W naszej ocenie była także dobrze przygotowana od strony organizacyjnej. Dla aut zorganizowano ogromny parking na polu, skąd przez cały czas imprezy kursowały specjalne geo-autobusy. Dodatkowo było też dostępne pole namiotowe, z którego kursowała kolejna specjalna linia autobusowa przygotowana na tą okazję. Jeśli bilety kupiło się w przedsprzedaży, obowiązywała nieco niższa cena oraz „pakiet startowy” (papierowa torba z okolicznościowym drewniaczkiem, programem imprezy, ulotkami). Przy kasie, po okazaniu biletów, zakładano nam ładne kolorowe pamiątkowe bransoletki. Większość osób po stronie organizatora nosiła czerwone t-shirty z okolicznościowym nadrukiem, co ułatwiało komunikację. Z drugiej jednak strony, tylko niewielka ich część mówiła po angielsku, co wpływało negatywnie na przepływ informacji. Odwiedzaliśmy po kolei wszystkie stragany i kramiki, gdzie miłośnicy Wikingów oraz specjalnie wynajęci aktorzy i pasjonaci opowiadali nam o historii tego miejsca oraz przytaczali dzieje wojowników i innych ludzi, którzy tu kiedyś mieszkali. Można było dokładnie obejrzeć strój i wyposażenie, które nosił Wiking. Mieliśmy świetną okazję do poznania ich historii począwszy od VIII wieku. Była także część, w której można było zakupić jedzenie i napoje. Dopiero w trakcie imprezy dowiedzieliśmy się, że za solidne plastikowe kubki, w których sprzedawane były wszystkie napoje, doliczana jest kaucja, zwracana po oddaniu kubka do baru. W związku z tym straciliśmy bezpowrotnie kilka euro. Na całym terenie eventu były okolicznościowe laby – bardzo ciekawe doświadczenie. Rozwiązując różne zagadki i szukając odpowiedzi na pytania znacznie wzbogaciliśmy swoją wiedzę na temat Wikingów. Ze względu na małe odległości często dochodziło jednak do pomyłek. Była też loteria i bardzo ciekawy konkurs, w którym można było wygrać nagrody, m.in. przepłynięcie się drakkarem z wikingami. Przy kasie uczestnik otrzymywał kartkę A4 z tabelą Geocacher Bingo, w którą należało wpisać nicki keszerów, którzy zdobyli 5 kombinacji Matrixa, odznakę Platinum Earth Cacher, odkryli 100 TB, pochodzą z Danii lub mają tatuaż przedstawiający TB lub Signala, a także wiele, wiele innych. W związku z tym, że założyliśmy na to wydarzenie super hełmy Wikingów ze specjalnymi warkoczami, wzbudzaliśmy ogromne zainteresowanie. Czuliśmy się trochę jak celebryci. Wszyscy robili nam zdjęcia oraz wpisywali nas w tabelę, ponieważ jednym z zadań było znalezienie keszera w hełmie Wikinga. Po MEGA udaliśmy się na kolejne kesze. Jeden z nich był szczególnie interesujący (GC99HT7). Wspinaczka na drzewo wymagała użycia sprzętu wspinaczkowego. Tu nieodzowne okazały się umiejętności Mathsharka, który przy asekuracji lin wspiął się na drzewo, chodził po nim w poszukiwaniu czterech rogów Wikingów zawieszonych na oddalonych od siebie gałęziach, zawierających specjalne kody, które po opracowaniu pozwalały otworzyć zamkniętą na kłódkę budkę dla ptaków z keszem w środku.  Ten kesz zajął nam niewątpliwie najwięcej czasu. Dopingował nas keszer z Hanover, który pomógł nam rozszyfrować zagadkę. Do naszego mieszkania w Lubece wróciliśmy, jak zwykle, późną nocą.

Ostatni dzień po stronie niemieckiej rozpoczęliśmy wizytą w Muzeum Marcepanu Niederegger w Lubece, gdzie można było dowiedzieć się jak z prażonych i zmielonych migdałów oraz cukru z dodatkiem olejku migdałowego wytworzyć tą słodką masę cukierniczą. Bardzo ucieszyła nas informacja, że spożywanie marcepanu zalecano jako środek leczniczy oraz, że marcepan nigdy nie szkodzi, nawet podczas głodówek. Teraz możemy bez żadnych obaw pałaszować smaczny i zdrowy marcepan nie martwiąc się o dodatkowe kilogramy i oponki.

Udało nam się także odwiedzić kurort Travemünde, leżący w nadmorskiej dzielnicy Lubeki. Jest to piękne, wakacyjne miejsce z szeroką piaszczystą plażą i wodami Bałtyku. Spacerując urokliwymi zabytkowymi uliczkami można było chłonąć atmosferę tego miejsca a ze słonecznych tarasów Travemünder Beachlounge obserwować wpływające do portu i wychodzące w morze łodzie, promy i olbrzymie statki. Większość ciekawych miejsc odkryliśmy oczywiście dzięki keszowaniu (GC6Q69M). Udało nam się także odwiedzić starą 31-metrową latarnię morską, Am Leuchtenfeld, Lubeka-Travemünde, która działała przez prawie 450 lat (do 1972 r.). Jest to najstarsza istniejąca latarnia morska na niemieckim wybrzeżu Bałtyku.

Wczesnym popołudniem ruszyliśmy do Szczecina, w kierunku kolejnego noclegu. Humory nadal dopisywały świetne, choć nieuchronnie zbliżał się koniec wyprawy. W drodze powrotnej postanowiliśmy zaliczyć najciekawsze nadmorskie kesze (GCPDPZ, GCFEB7, GC22H3B). Do Szczecina tradycyjnie już dotarliśmy późną nocą. Nasze nowe lokum znajdowało się na zupełnie nowym osiedlu, nie do końca jeszcze oznakowanym. Zajęło nam więc dłuższą chwilę odnalezienie właściwego mieszkania.  Ostatkiem sił usadowiliśmy się na balkonie i rozwiązywaliśmy zagadki dotyczące szczecińskich keszy.

Ostatni dzień naszej wyprawcy spędziliśmy w Szczecinie. Odwiedziliśmy pomnik Krzysztofa Jarzyny ze Szczecina oraz pomnik Paprykarza Szczecińskiego. Udało nam się także zaliczyć kilka labów. Dzięki nim mieliśmy okazję zobaczyć piękne zabytkowe budynki, m.n. budynek Urzędu Wojewódzkiego w Szczecinie i Politechniki Morskiej. Po zjedzeniu pysznych lodów w okolicach Wałów Chrobrego ruszyliśmy do Warszawy umilając sobie czas łapaniem keszy na MOPach.

Była to jedna z niezapomnianych przygód w doborowym towarzystwie. Dziękuję Baldmasterowi za precyzyjnie zaplanowaną wycieczkę oraz umiejętność przewidywania możliwych scenariuszy wydarzeń, KiciKoci za anielską cierpliwość, życzliwość i dbanie o ciepłą atmosferę oraz dyscyplinowanie nas w momentach chaosu, Mathsharkowi za wsparcie przy zdobywaniu najtrudniejszych keszy wymagających karkołomnych piruetów, poczucie humoru, systematyczność w pojeniu mnie kawą, umiejętność współpracy zespołowej i dbałość o pozytywne relacje.