Stolicę Litwy odwiedziłem już kilka lat temu, ale z racji formuły wycieczki, gdzie człowiek jest przeganiany z jednego miejsca do drugiego, a potem do jeszcze innego, czułem niedosyt i cały czas gdzieś z tyłu głowy chodziła mi myśl, by wrócić i połazić sobie na własną rękę, zaglądając w mniej turystyczne miejsca.
Pomysł przekułem w czyn na początku listopada, gdy wchodził nowy kalendarz PolskiegoBusa i nowa pula tanich biletów. Tak sobie siedziałem przed komputerem i dumałem gdzie tu sobie pojechać na weekendowe keszowanie w okolicach nowego roku, gdy zaświtała myśl – a może by tak do Wilna ? Zima mi nie straszna wystarczy się cieplej ubrać – nie będzie źle (o jak się myliłem… ), więc jadę.
Cały grudzień było ciepło (aż za ciepło ), co nastrajało optymistycznie, a tu kilkanaście godzin przed zaplanowanym wyjazdem zima postanowiła się pokazać i to z przytupem. Temperatura w Wilnie spadła radykalnie o prawie 20 stopni – z +5 do -15, mimo to postanowiłem być twardy i nie zmieniłem planów, więc 1 stycznia kilka minut po 21 wyruszyłem w drogę na Litwę.
Dzień pierwszy
Z czerwonego autobus wysiadłem kilka minut po 6 czasu lokalnego. Po przegryzieniu małego co nieco, zarzuciłem plecak i ruszyłem na najbliższe kesze w sąsiedztwie dworca autobusowego i stacji kolejowej – ciemno wszędzie, zimno jak skurczygnat, ale sam chciałem.
Ranek i przed południe postanowiłem przeznaczyć na zwiedzanie wileńskich ulic, uliczek i zaułków, oglądając stare kamienice, kościoły, klasztory i cerkwie, zostawiając skrytki w bardziej turystycznym rejonie starego miasta na popołudnie. W ciągu prawie 3 godzin od przyjazdu zrobiłem pieszo jakieś 3 km, szukając skrytek ze zmiennym szczęściem – kilka znalezionych, kilka nie znalezionych, ot uroki miejskiego keszowania. Jedną z ciekawszych odwiedzonych była Vilnius Old Dominican Monastery (GC4DDAT ) – gdzie właściciel zainstalował w skrzynce lampkę dla tych, co będą wpisywać się do logbooka po zmierzchu 🙂
Po zdobyciu kesza przy Cerkwi Świętych Konstantyna i Michała (lit. Šv. Konstantino ir Michailo cerkvė ) zdecydowałem, że czas skorzystać z usług komunikacji miejskiej (akurat w pobliżu był przystanek) i pojechać gdzie bądź i przy okazji nieco się ogrzać.
Pierwszy trolejbus, który przyjechał, szczęśliwie dowiózł mnie w pobliże jednego wileńskich parków – Vingio Parkas. Miałem tam do zagarnięcia finał jednej z kilku rozwiązanych zagadek (GC1JAT3 Consumerist Heaven), kilka tradycyjnych oraz dziwnego multaka.
Główny 'cel’ odszukałem błyskawicznie, a w parku ostatecznie udało mi się zgarnąć raptem dwie skrzynki – w tym jedną z najtrudniejszych terenowo podjętych w pojedynkę od jakiegoś czasu – (Vingio parko karių kapinės/Soldiers’ cemetery GC5CCQE), wymagającą poruszania się po dość stromym zboczu (droga w dół nie była aż tak trudna, jak droga w górę ) .
Po przygodach na łonie natury za następny cel obrałem finał kolejnej zagadki (GC4D2EG Star Trek), próbując po drodze zgarnąć jeszcze jednego tradycyjnego kesza, ale się nie udało go namierzyć ( macanie ogrodzenia przy -10, w poszukiwaniu miikromagnetyka to nic przyjemnego ). Po dotarciu na współrzędne finału, okazało się, że nie zapisałem sobie rozkodowanego w domu hintu, a bez niego szukanie w terenie, gdzie pełno kamer, to proszenie się o kłopty ;-(
Zrezygnowany, kapkę już zmęczony a przede wszystkim głodny, postanowiłem wrócić w okolice startu swojej wycieczki, gdzie wypatrzyłem rano przyjemny bar. Przed udaniem się do hostelu postanowiłem podskoczyć jeszcze na wileńskie lotnisko po TB Hotel (pusty niestety 🙁 ), potrzebny do jednego z warszawskich wyzwań ( GC5NXCZ ).
Po zameldowaniu się w hostelu i odpoczynku (a przede wszystkim porządnym rozgrzaniu się ), ruszyłem w bardziej turystyczne rejony Wilna (po drodze robiąc 'skok w bok’ po finał jeszcze jednej zagadki 🙂 )
Niestety 'turystyczne’ szwendanie było mało obfitujące w łupy – udało mi się podjąć tylko dwa kesze, czterech nie dałem rady namierzyć, z kilku zrezygnowałem, bo wymagały własnego magnesu… Po 'zaliczeniu’ głównych 'atrakcji’ , szybko wróciłem do ciepełka miejsca noclegowego, bo po zachodzie słońca z każdą minutą robiło się coraz zimniej i zimniej.
Dzień drugi
Poranek przywitał mnie temperaturą -20 (odczuwalna -24 ) – baaaaaaaaardzo mi się nie chciało opuszczać hostelu, ale trzeba było się wymeldować do godziny 10. Co było robić – spakowałem swoje klamoty i wyruszyłem na miasto, aby podjąć jeszcze kilka keszy i jakoś przetrwać do czasu odjazdu autobusu do Warszawy.
Udało mi się namierzyć kilka mikrusów (w tym jednego nanusa – wpisywanie się do niego i zwijanie logbooka w taki mróz, to była ciężka przeprawa), 4 keszy nie znalazłem, zgarnąłem jeszcze 2 finały rozwiązanych w domu zagadek (w tym jednej całkiem pomysłowej – muszę się podpytać autora jak dokładnie osiągnął taki efekt, choć się trochę domyślam), ale i tak większość dnia spędziłem albo w kawiarni albo snując się po sklepach. A i tak pod koniec dnia miałem dość łażenia i godzinę spędziłem na dworcu w cieple 🙂
Ostateczny bilans zimowej wyprawy: zgarnąłem 24 skrytki (+3 earthcache do zalogowania ), przemarzłem, pooglądałem sobie trochę 'nie turystycznego’ Wilna i nabrałem ochoty na kolejną wizytę – tym razem jak będzie ciepło 🙂
Uwagi natury praktycznej
1 ) Nie jedźcie w zimę 🙂
2) Bez konta premium (lub udostępnionych przez kogoś z takowym gpx-a z keszami) ominą cię co ciekawsze skrytki w centrum miasta.
3) Prawie wszystkie kesze, które napotkałem na swojej drodze (poza może 2 ) miały dodany hint po angielsku, a zdecydowana większość również i dwujęzyczny opis – z punktu widzenia 'geo-turysty’ zdecydowany plus.
4) Jest kilka prostych zagadek, które można rozwiązać spokojnie w domu i wyznaczyć sobie je jako 'miejsca’ do których chce się dotrzeć i pokeszować w okolicy.
5) Transport publiczny
- sieć transportowa – autobusy i trolejbusy – jest dobrze rozwinięta i dowiezie was sprawnie w różne dziwne zakamarki miasta, tak więc warto zainwestować w bilet okresowy dobowy lub 3 dniowy na komunikację miejską (koszt 3,04 lub 6,08 EURO + 1 EURO za kartę/nośnik biletu – warto ją zachować, może się przydać na później, albo można będzie 'wypożyczyć’ komuś znajomemu ), tym bardziej, że bilet JEDNORAZOWY, kupiony u kierowcy kosztuje 1 EURO.
- linie autobusowe i trolejbusowe mają podobny zakres numeracji, oznaczone są tylko innymi kolorami na rozkładach, co czasem trochę gmatwa wyszukanie połączenia między punktami przez google maps
- dla kogoś przyzwyczajonego do systemu informacji pasażerskiej w Warszawie (zarówno na przystankach jak i w pojazdach), ta z Wilna to bida z nędzą – na rozkładach jazdy podane jest tylko jakimi ulicami jedzie dana linia, a przystanki trzeba odszukać na schematach całej sieci.
Ciekawostka #1 – rozkłady jazdy najczęściej umieszczone są na obrotowych walcach (uwiecznione podczas pierwszej wycieczki ).
Ps. Fotek z wypadu nie będzie, bo aparat odmówił współpracy na takim mrozie