Ciemno wszędzie, głucho wszędzie, co to będzie, co to będzie?

Był trzydziesty października drugiego roku zarazy. Wąską ścieżką między drzewami przez morysińskie pola przemykały się zakapturzone postacie. Niektóre przyświecały sobie latarkami, niektóre tradycyjnymi świecami, a niektóre po ciemku wpadały na powalone pnie przegradzające ścieżkę. Zbłąkanym wskazywały drogę jarzące się w mroku trupie rączki albo unoszące się wśród gałęzi fosforyzujące dusze potępieńców. A może to były po prostu balony? Ale skąd balony na tym pustkowiu?

U kresu drogi czekały na nich majestatyczne ruiny. Blaski rzucane przez lampiony pełgały po blisko dwustuletnich cegłach, wśród których, w dawnym domku stróża, czekał na nich Vlad – raz do roku, w tym szczególnym dniu, pan tego zamku, wydający ucztę dla śmiałków. Beziki miały oczy, a muffinki szczerzyły zęby, ale w drżącym jak ręce gości blasku świec można było przeoczyć te szczegóły.

Gdy wybiła godzina rozpoczęcia rytuału, rozległy się przerażające śpiewy kultystów. A może to był tylko „Thriller” Michaela Jacksona? Ale skąd MJ na tym pustkowiu? Chociaż… oparty o płot szkielet z plakietką „Pan Czesio” trochę przypominał go z twarzy i tanecznych ruchów…

Przedstawicielka gospodarza powitała zebranych. Gdy wyszła na scenę, spoczęły na niej spojrzenia wiedźm, mumii, piratów, duchów, zombiaków i jednego wyjątkowo przerażającego DNFa. Ona jednak niezrażona zaproponowała im zabawę w poszukiwanie skarbów na podstawie niejasnych wskazówek, co wszyscy skwapliwie podchwycili, jako że było to dla nich coś nowego i niespotykanego… a może wcale nie? Spontanicznie sformowane grupy otrzymały na karteczkach jakieś plugawe zaklęcia (okazały się nieco mniej plugawe po potraktowaniu ROTem13) i rozbiegły się po terenie, próbując jak najszybciej znaleźć niespodzianki. Emocje sięgały zenitu do tego stopnia, że o jedno zawiniątko odbyła się nawet walka w parterze. Następnie miał miejsce konkurs na najlepsze przebranie, podczas którego okazało się, że czarownica, mumia i DNF to wcale nie byli prawdziwi czarownica, mumia i DNF, tylko jacyś przebierańcy. W międzyczasie rozdano też przepięknie zdobione potężne amulety z drewna bukowego, które będą chronić zgromadzonych przed zapomnieniem, że uczestniczyli w evencie „Nocne święto Dyni 21 – TransylVillanovia”.

Gwiazdy mrugały z bezchmurnego nieba, a pomiędzy nimi mrugały satelity telekomunikacyjne i operacyjne GPS, które wabiły gości Vlada informacją, że dziwnym zbiegiem okoliczności właśnie dziś całkiem niedaleko pojawił się w okolicy tajemniczy artefakt. Gdy o północy wreszcie padło hasło do ataku, skłębiona tłuszcza z dzikim rykiem runęła na przełaj przez pole kukurydzy, by potykając się o zwiędnięte kolby i strasząc nawzajem wyskakiwaniem spomiędzy uschniętych roślin, dotrzeć do swego celu. Skandując dziwną inkantację „ef te ef, ef te ef” postacie wpisały swe imiona do przeklętej księgi ukrytej na skraju lasu. A potem rozmyły się w ciemnościach, starannie zbierając dowody swej bytności i tylko ślady stóp w miękkiej ziemi świadczyły, że zakończyła się tu najmroczniejsza z corocznych imprez Geocaching Warszawa…

Perpetka