GIFF 2016 w Warszawie

W tym roku 16 finałowych filmów z Geocaching International Film Festiwal (GIFF),  warszawscy keszerzy mieli okazję oglądać na dwóch specjalnych eventach.

Pierwszy event miał miejsce w gościnnych progach SP 11 w Urusuie w piątek 4 listopada.

Tłumnie przybyli keszerzy ledwo pomieścili się w klasie od historii, która za sprawą tematycznych dekoracji przygotownych przez melę.buxę przemieniła  się w salę kinową. 

Na początek były tradycyjne pogaduchy na tematy geocachingowe, wymiany drewniaczków, przedmiotów podróżnych, łasuchowanie w zaimprowizowanej ze szkolnej ławki kawiarence (ciastka i ciasteczka, oraz pierniki w całkiem sporym wyborze, kawa herbata). Potem nastał czas projekcji GIFF-owych filmów. W tym roku z polskimi napisami (przygotowanymi w błyskawicznym tempie przez jedną z osób, zajmujących tłumaczeniem zawartości strony geocaching,ciom na język polski ).

Po seansie sala błyskawicznie opustoszała, za sprawą 'świeżej’ publikacji zagadkowego kesza, gdzieś w okolicy 🙂

Co do filmów. Jedne podobały się mniej, inne bardziej – niektóre sceny wzbudzały powszechną wesołość, bo akuratnie pasowały do niektórych warszawskich łowców FTF-ów…

pict0069

 pict0065  pict0063

 

Drugi z zaplanowanych eventów, miał miejsce w niedzielę 6 listopada i był… hmmm… niezwyczajny w inny, nie przewidziany sposób. W jaki ? Dowiecie się z relacji, dwóch geokeszerów, którzy postanowili wybrać się na to spotkanie i dla których było to pierwsze spotkanie z innym geozakręconymi.

Lajkonik :

GIFF 2016 na Ursynowie, czyli jak przeżyłem swój pierwszy event.

Ahoj przygodo! Z tymi słowami niezapomnianego klasyka na ustach ruszyłem z domu na swój pierwszy event. No i się nie zawiodłem, bo przygoda nas odnalazła. A może my ją? Mniejsza z tym, ważne że była. Bo czym byłoby życie bez przygód? Myślę, że zostawię to bez odpowiedzi. Akurat w towarzystwie, do którego tak bardzo nieśmiało i bez przytupu wszedłem w ten weekend po raz pierwszy to pytanie może mieć niezwykle duże znaczenie.

Ale po kolei. Do tej pory miałem okazję i czas wybrać się na tylko jeden event. To znaczy miałem okazję i czas zanim się wybrałem. Bo jak się wybrałem, to musiałem wrócić do domu. Zdarza się, sytuacja awaryjna. Dla miłośników matematyki można to zapisać jako „życie > geocaching”. Dlatego tym razem już się zaparłem. Idę. Mam niedaleko. Spotkanie jest w restauracji, do której chciałem się kiedyś już wybrać, bo meksykańskie jedzenie to jest to, co tygrysy lubią najbardziej. Organizatora miałem okazję kiedyś poznać. Wszystko na „tak”! Będzie łatwo, będzie fajnie. Dotarłem na czas, zastałem grupę około 15 osób siedzących przy jednym stole, wypatrzyłem jedną znajomą twarz kolegi, którego parę tygodni wcześniej spotkałem przy jednej z ursynowskich skrytek i już wiedziałem że to tu. Zapoznałem się z kilkoma najbliżej siedzącymi osobami, a po kilku minutach poczułem się nieco swobodniej i poszedłem do baru, przy którym w międzyczasie rozpoczęła się mała wojna. Niestety oryginalny plan oglądania geocachingowych filmów został zablokowany przez naszych gospodarzy. Po kilku minutach okazało się, że mała wojna stała się potężnym konfliktem i sytuacja staje się na tyle zła, że na pozytywny koniec w tym miejscu nie ma co liczyć. Tak więc silna grupa pod wezwaniem do pospolitego wyruszenia opuściła niegościnne rewiry. Wszystko fajnie, tylko co teraz? Założenie eventu w tym momencie upadło. Ktoś rzucił hasło „chodźmy na kesze!” (idę w ciemno!), a mnie tylko poklepywano po ramieniu, że dobrze zaczynam eventowe życie. Ale wiecie co… Pewnie, że chcę zobaczyć filmy, ale ważniejsze jest dla mnie pokazać się tej zgranej ekipie i dobrze się bawić z ludźmi. Po krótkiej dyskusji przenieśliśmy się w inne okolice, a nasz organizator, który poległ wraz z nami w jednym miejscu znalazł inne, gdzie przyjęto nas ciepło i umożliwiono wykonanie misji przypisanej nam na ten wieczór. Było wprawdzie ciasno, ale lepiej ciasno niż w ogóle. Zwłaszcza, że sytuacja została uratowana. Nowym miejscem, laptopem z głośniczkami, każdy sposób dobry. W końcu dobry poszukiwacz keszy powinien sobie radzić w trudnych sytuacjach. Improwizacja to dla niego dzień powszedni. Tak swoją drogą, to jeden film z obejrzanych w ramach eventu był właśnie na ten temat.

A właśnie – filmy. Bo to przecież o tym był event. Tu będzie krótko, bo opowiadanie wszystkich filmów nie ma sensu. Krytykiem nie jestem i w ogóle jestem zdania, że „de gustibus non est disputandum”. Nie dyskutuje się o tym, co się komu podoba, bo to zazwyczaj do niczego nie prowadzi konstruktywnego. Niektóre filmy dla mnie były genialne, niektóre powiedzmy sobie szczerze, hmm, no po prostu – nie były genialne. Ale ktoś je nakręcił, a my wspólnie je oglądamy. Przecież o to w tym chodzi i z tego cała grupa czerpała radość.

W międzyczasie toczyły się rozmowy, wymiana doświadczeń, wykłady dla młodszych stażem poszukiwaczy (to ja!). Oczywiście wymiana travelbugów, dla mnie pierwsza taka. Nagle w jeden dzień statystyki ilości spotkanych robaków podróżnych (lubię dosłowne tłumaczenia) dla mnie urosły o kilkaset (!) procent. Po obejrzeniu, ocenieniu tego co zostało obejrzane, wymianie travelbugów, nadszedł czas rozstania. Na wyjściu jeszcze omawiano przyszłe eventy i bardzo namawiano do uczęszczania na nie. I każdy rozszedł się w swoją stronę. Fajne dwie godziny. Intensywne, z przygodami. Koniec końców z filmami i dobrym piwem w fajnym miejscu. I ZE ŚWIETNYMI LUDŹMI (Caps zamierzony).

Na zakończenie, chociaż każdy dobrze wychowany człowiek powinien od tego zacząć. Parę słów o autorze. Kim jestem? Otóż jestem:

– Krakowianinem mieszkającym w Warszawie

– człowiekiem nieśmiałym, ale z poczuciem humoru

– mężem

– ojcem geokeszerki

– synem geokeszera

– byłym amatorskim sportowcem

– byłym sędzią sportowym

– niektórzy mówią, że biegaczem, ale ja im nie wierzę

– pracownikiem dość dużej korporacji

– turystą górskim

– miłośnikiem figurkowych gier bitewnych

– miłośnikiem długich spacerów

– miłośnikiem sportu

– miłośnikiem podróży

– miłośnikiem piwa (w ograniczonych ilościach)

– miłośnikiem dobrej literatury

– miłośnikiem dobrego filmu, chociaż pojmuję w inny sposób niż większość innych miłośników dobrego kina

– miłośnikiem gier komputerowych

– miłośnikiem dobrej kuchni

Wygląda na to, że tego dość sporo się zebrało. Ale jeśli żadne w powyższych nie wyklucza mnie z bycia geokeszerem, to znaczy że absolutnie każdy może nim być. A bycie poszukiwaczem oznacza przygodę, satysfakcję ze znalezienia skrytki, nowe znajomości, dużo zabawy i motywację do ruszenia się z domu. W skrócie można powiedzieć, że daje trochę radości z życia. Warto też wejść w towarzystwo innych poszukiwaczy, o czym w miły sposób się przekonałem. Chociażby przez namawianie mnie do napisania powyższego tekstu. Szkoda, że dopiero po dwóch latach od rozpoczęcia przygody i po ponad 300 znalezionych skrzynkach udało mi się poznać tak miłe środowisko. Ale jak powiedział mi kiedyś pewien znajomy – jeśli coś ci się podoba i lubisz to robić, to nigdy nie jest za późno na rozpoczęcie robienia tego czegoś.”

 

b_cwiek

„Mój pierwszy event:
Zacznę od tego, że Ostatni seans z GIFF 2016 wcale nie miał być moim pierwszym wydarzeniem. Polowałem na jakiś event już od kilku tygodni, ale zawsze coś się nie zgrywało, a ja też nie byłem do końca przekonany czy to aby na pewno dobry pomysł. Przeglądając relacje i zdjęcia z poprzednich spotkań miałem wrażenie, że wszyscy tam dobrze się znają, świetnie bawią i że wmieszanie się w taką grupę od tak z ulicy nie będzie łatwe i przyjemne. Dlatego na pierwszy ogień miał iść W królewskich komnatach II bo wiadomo – zwiedzanie, dużo ludzi, rodziny z dziećmi. Zebraliśmy się więc z rana całą trójką – ja, żona i córka (również mała keszerka) i z pozytywnym nastawieniem wyruszyliśmy autem w trasę do Warszawy. Daleko niestety nie ujechaliśmy, bo po dwustu metrach zaświeciła się kontrolka „żaglówki na jeziorze” i tak po sprawdzeniu, że faktycznie cały płyn chłodniczy wyciekł, wróciliśmy do planu „spokojna niedziela”. Żeby jednak nie było, że ponieśliśmy klęskę po całości, wybrałem się samotnie do Warszawy pociągiem na wspomniany już ostatni event z GIFF, po drodze zbierając to i owo. Uznałem że przysiądę się gdzieś na boku, obejrzę co będzie do obejrzenia i zmyję się niezauważony. Na miejsce spotkania dotarłem chwilę przed czasem, trochę się pokręciłem po okolicy i wreszcie wszedłem do knajpy. Poza warszawską grupą ludzi w knajpie nie było, choć pewnie nawet gdyby cała sala była pełna to i tak intuicyjnie wiedziałbym gdzie się kierować. Pierwsze wrażenie ze spotkania było bardzo pozytywne, chociaż nieco odjechane, bo dialog na przywitanie wyglądał mniej więcej tak:
– „Hej, ktoś ty?”
– „No hej, jestem Bartek.”
– „Taa, spoko, ale w sensie jaki masz nick?”
Od razu widać, że ten świat rządzi się troszkę innymi zasadami.
Chwilę się pokręciliśmy, pogadaliśmy o bzdetach i zanim zdążyłem zamówić coś do picia znaleźliśmy się na zewnątrz… Hmm, trochę inaczej wyobrażałem sobie te keszowe wydarzenia, ale wyrzucenie z knajpy to takie rockowe, więc mi pasuje. Nastąpiła szybka narada, wybór nowego lokalu i rozlosowanie miejsc w samochodach (zdaje się że jako „nowy” miałem uprzywilejowaną pozycję). Zmiana ostatecznie wszystkim wyszła na dobre, bo nowa restauracja była bardzo sympatyczna. Mieliśmy piętro tylko dla siebie i mogliśmy (a przynajmniej ci co mieli taką ochotę) skupić się tylko na oglądaniu projekcji. Początkowo nawet chciałem obejrzeć ze skupieniem te filmiki, ale atmosfera była na tyle fajna, że postanowiłem nadrobić kinowe zaległości w domu, a na spotkaniu skorzystać z możliwości wysłuchania ciekawych historii i zadania kilku wnikliwych pytań do bardziej obytych w temacie uczestników. Moje początkowe obawy oczywiście zupełnie się nie sprawdziły, bo na evencie w ogóle nie czuło się krępującej sytuacji (oprócz mnie po raz pierwszy był jeszcze lajkonik, więc presja się nieco rozmyła). Nie poznałem wszystkich przybyłych, ale Ci z którymi rozmawiałem okazali się bardzo sympatycznymi i pomocnymi osobami. Sporo się dowiedziałem, wciśnięto mi kilka race’owych TB z misją podrzucenia ich jak tylko daleko się da, zebrałem całą listę kodów do przeklepania na stronę i potwierdziłem kilka współrzędnych, co do których nie miałem pewności. Niestety wszyscy się dość szybko zmyli, a do tego padał deszcz, więc o wspólnym zdjęciu nie było mowy, dlatego wpis musi ograniczyć się jedynie do tekstu. Zdjęcie w każdym razie jest do nadrobienia przy następnej okazji.
Wszystkim tym, którzy się wahają i nie mają odwagi na konfrontację z tyloma doświadczonymi keszerami na raz, mogę powiedzieć jedynie aby się nie wydurniali i zaczęli nadrabiać zaległości od zaraz.

Bartek (póki co jeszcze b_cwiek, ale myślę nad zmianą)”

 

Jeśli macie ochotę podzielić się swoimi wrażeniami i/lub zdjęciami z warszawskiego eventu na którym byliście, piszcie śmiało: kontakt@geocaching.waw.pl